Zrobiło wrażenie. Sam budynek jest ogromny. Można przejść dookoła, po drodze zwiedzając różne sale. Nie zobaczyliśmy wszystkich sal i eksponatów, a i tak zajęło nam to półtorej godziny.
Na początku dowiedzieliśmy się, że muzeum zostało założone przez Leopolda Drugiego (jak wszystko chyba w Belgii – duch wielkiego Leo jest obecny wszędzie), który chciał „przybliżyć kulturę Afryki Belgom”. Kiedy nastąpiło wielkie otwarcie wtedy jeszcze wystawy, w pobliskim parku zbudowano prawdziwą wioskę sprowadzoną z Kenii. Tak dla rozrywki.
Przez lata zwożono eksponaty, w tym 44-metrowe kanoe, słonia, żyrafę i dwóch czarnoskórych celem wypchania. Słoń i żyrafa stoją nadal na ekspozycji.
Im dalej brniemy, tym uważniej słucham, co młoda przewodniczka ma do powiedzenia. Mówi słabym angielskim, z lokalnym akcentem, a więc nie wymaga skupienia. Mimo to słucham uważniej. Po maskach, strojach i „prymitywnych” instrumentach wchodzimy do sali, która traktuje o Belgach w Afryce. Pani przewodnik zaczyna mgliście pływać o cywilizowaniu prymitywnych ludów, niesieniu pomocy, uczeniu handlu i zaprowadzaniu pokoju między plemionami. Są zdjęcia i wycinki z gazet. W następnej sali znajdują się nazwiska poległych Belgów w walce o wolność i niepodległość. Już mamy ruszać dalej, gdy pada pytanie, z KIM walczyli ci polegli?
Tak, czasy kolonialne nie są czymś, czym można się chwalić i reklamować.
Problem jednak w tym, aby nie szukać winnego między sobą, wszak to nie nasze pokolenie, lecz rzetelnie przedstawić FAKTY. Te fakty, które były skrzętnie ukrywane podczas naszego zwiedzania muzeum. Chwilami czułem się, jakbyśmy zaraz mieli wejść do mauzoleum Leo by oddać mu cześć jako lojalni towarzysze i wdzięczni poddani. W miejscu, gdzie znajduje się ośrodek Europy, nowoczesnej demokracji i zjednoczonych mniejszości, panuje niesamowita propaganda. My, jako przypadkowi turyści wiedzieliśmy więcej na temat niechlubnej historii Belgów, niż oni sami.
Po wyjściu z kłopotliwej historii, pokazano nam remontowane wejście i nowe sale, które niedługo mają być udostępnione. A poza tym, w całym muzeum znajduje się tylko 1% eksponatów, które zgromadził Leopold II. Reszta spoczywa w magazynach.
Po zatoczeniu prostokątnego koła, weszliśmy z powrotem na bankiet, gdzie podano dobre wino i szampana w dużych ilościach oraz bardzo dobre przekąski.
To był odpowiedni moment, aby wysłuchać komentarzy. Na pewno Muzeum wymaga reformy i zmian na szeroką skalę. W tej chwili wycieczki szkolne idą inną trasą, gdzie nie ma słowa o kolonializmie, działalności naukowców takich jak Henry Morton Stanley .
Od tej wizyty jeszcze uważniej spoglądam na mieszkańców Belgii.